– Leonka, a co ty taki wielki gar zupy gotujesz? – podpytywały podejrzliwie sąsiadki. Po cichu snuły domysły, że Barczukowie spodziewają się trzeciego dziecka. Leokadia zbywała zaś docinki niedbałym stwierdzeniem: „Jaki tam znowu wielki. Dziewczyny rosną, chłop też potrzebuje zjeść, to co mam nie gotować?”. W rzeczywistości jednak posiłków musiało starczyć nie dla czworga, ale dla ośmiorga. Państwo Barczukowie z Kazimierówki (woj. lubelskie) od blisko trzech miesięcy ukrywali w stodole żydowskie małżeństwo z dwójką dzieci. Prócz Piotra i Leokadii nikt o tym nie wiedział. I być może nigdy nie wyszłoby to na jaw, gdyby nie pewien fatalny zbieg okoliczności…

– Łoza, wyłazić! – gwałtowny rozkaz Niemca brutalnie przerwał ciszę leniwie budzącego się dnia. Łoza, sąsiad Barczuków, pospiesznie zerwał się z łóżka i dygocąc, otworzył drzwi. Nie zdążył się nawet przebrać. Stał w bieliźnie. Niemiec, wypychając mężczyznę, przypadkowo zawadził o framugę. Łoza, wykorzystawszy moment nieuwagi Niemca, rzucił się do ucieczki. Dopadł podwórza Barczuków i tam udało mu się schować. Hitlerowcy puścili się w pościg. W domostwie Barczuków zrobił się popłoch. Ukrywający się w stodole Żydzi myśleli, że to po nich przyszli, i nie wiele się zastanawiając, zaczęli szykować się do wyjścia. Niemcy, zaskoczeni hałasem, wrzucili do środka stodoły granat. Buchnął ogień. Żydzi zdołali uciec tylną bramą, od strony pól, i ukryli się w rowie melioracyjnym. Przeżyli. Piotr Barczuk, gospodarz, nie miał tyle szczęścia. Niemcy rozstrzelali go na podwórzu. Do towarzystwa na ostatnią drogę dorzucili mu jeszcze jego szwagra, Władysława Piłata. Zamordowali go w pobliskim lesie. Brat Leokadii o ukrywanej rodzinie nic nie wiedział.