– Są tam, na polu – wskazał Niemiec koledze siedzącemu za kierownicą. Kierowca docisnął pedał gazu. Po chwili byli już na polu, gdzie zauważyli pracujących gospodarzy. Żandarm pochwycił Władysława i zaczął go prowadzić w stronę domu. Nagle rozmyślił się i pchnął go w kierunku lasu. Polak zdołał wysupłać z kieszeni różaniec i odwróciwszy się, pospiesznie uczynił znak krzyża, żegnając najbliższych i zostawiając im swoje błogosławieństwo. Niemca wyraźnie to rozwścieczyło. Dotkliwie skopał Borkowskiego, a gdy już wyładował się na nim fizycznie, zastrzelił go – jakieś 150 metrów od domu. Był 10 kwietnia 1943 roku.

Borkowscy obawiali się podobnego najścia, ale łudzili się, że skoro Żydów już u nich nie ma, to nic im nie grozi. Mylili się. Doniósł na nich pewien Rosjanin, który ukrywał się w leśnej ziemiance z trzema Żydami ze Zbuczyna. Jego leśni współlokatorzy przebywali wcześniej przez 2–3 miesiące u Borkowskich we wsi Rzążew (pow. siedlecki) w kryjówce pod oborą oraz częściowo w ich domu. Rosjanin wydał Polaków, sądząc, że dzięki temu uratuje własną skórę.

Niemcy wpierw „uporali się” z Żydami: przywiązali ich do drzewa i rozstrzelali. Następnie udali się pod wskazany adres w Rzążewie. Żonę Władysława zostawili przy życiu razem z trójką dzieci, ale śmierci męża Marianna Borkowska nerwowo się załamała i nie była w stanie dalej sama prowadzić gospodarstwa.

Dwa dni wcześniej, 8 kwietnia 1943 r., w tej samej miejscowości Niemcy zastrzelili Piotra Domańskiego i jego dwóch synów za to, że udzielili pomocy Żydom. Prawdopodobnie również i ich dom został wskazany przez Rosjanina. Kiedy już wszystkich wydał, Niemcy rozstrzelali także i jego.