Pociąg stanął. Ze środka dobiegało rozpaczliwe wołanie: „Wooody… Wooody…”. Tadeusz poderwał się, chwycił z sieni wiadro i co sił w nogach popędził w stronę wagonu, skąd słuchać było prośby. Ktoś wyciągnął rękę. Tadeusz wsunął w nią kubek z wodą. Jeden, dwa, trzy… Przyuważył to jeden z Niemców. Padła seria z karabinu. Tadeusz osunął się na ziemię. Miał dopiero 18 lat. Był synem Lidii i Kazimierza Kruków. Jego tata był zwrotniczym na feralnej stacji w Gołębiu – w połowie drogi między Dęblinem a Puławami. Był rok 1943. Albo 1944.