„Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.” (J 15,13). Ten napis z Ewangelii wg św. Jana będzie w Kaplicy Pamięci w Toruniu, gdzie na ścianach zostaną wypisane nazwiska bohaterskich Polaków ratujących ludność żydowską.

Jak wiemy w Polsce podczas okupacji za jakąkolwiek pomoc Żydom groziła kara śmierci. Jednak bohaterskich serc nie brakowało. Wiele osób – ryzykując życie swoje i bliskich – niosło pomoc tym, którzy zostali skazani na zagładę.

Wśród dokumentów i nagrań na temat ok. 40 tys. Polaków ratujących Żydów, które jak dotąd udało się zebrać w ponad rok, jest niezwykle interesująca relacja dotycząca Juliana Grzesiowskiego, którą przekazała jego wnuczka Teresa Zioło-Skałecka. Wszystko działo się w miejscowości Zaleszczyki na Podolu.

To opowieść o woli życia i niesamowitej sile różańca świętego.

W Zaleszczykach (województwo tarnopolskie) mieszkało bardzo dużo Żydów. Pomagali im Grzesiowscy: rozdawali paczki żywności, a obchodzących święto (np. obrzezanie) obdarowywali prezentami.

Była jesień 1941 r., kiedy Julian Grzesiowski usłyszał od Landkomisarza rozkaz prowadzenia sklepu Nur für Deutsche, czyli tylko dla Niemców. „Rodzina pakowała się do przeprowadzki z Zaleszczyk do Jarosławia […] z powodu niespokojnych ruchów Ukraińców. W czasie tej rozmowy Landkomisarz powiedział do ojca Juliana, który odmawiał tej pracy – »A więc wybieraj: Oświęcim albo prowadzenie sklepu«. Z tego powodu musieliśmy zostać w Zaleszczykach”.

Obok sklepu dla Niemców Grzesiowscy prowadzili największy w okolicy sklep dla innych ludzi. Pewnego dnia do pierwszego ze sklepów wszedł mężczyzna pochodzenia żydowskiego. Potrzebował produktów do upieczenia tortu dla Niemców. Julian nic mu nie sprzedał, ponieważ było to surowo zabronione. Po krótkim czasie do Juliana przyszedł żandarm. Towarzyszył ten sam Żyd, któremu Grzesiowski odmówił sprzedaży produktów. Mężczyzna miał przy sobie koszyk pełen zakupów. „Niemiec powiedział do Ojca: »Ty mu to dałeś!« – Ojciec zaprzeczył. A Żyd powiedział: »To dała żona Pana«. Na to Niemiec: »To będę do was strzelał, bierz łopatę«”. Niemiec wyprowadził Juliana za dom. W bocznej uliczce znajdował się wykop kanalizacyjny. „Tatuś zaczął kopać grób dla siebie, a rodzina, będąc na górze, na I piętrze, nic o tym nie wiedziała”.

Czas dłużył się, a Niemiec był coraz bardziej zniecierpliwiony. W pewnym momencie uniósł karabin i odbezpieczył go. Wycelował prosto w głowę Juliana Grzesiowskiego, który poczuł na sobie oddech śmierci. […] prawą ręką sięgnął do kieszonki marynarki po lewej stronie i gwałtownym ruchem wyciągnął z niej różaniec drewniany, czarny, i zawołał: »Jezus! Mario! Józef! – ratuj«” – w tym samym momencie padł strzał. „Tatuś podniósł głowę i zobaczył Niemca bladego jak ściana, z wytrzeszczonymi oczami, otwartymi ustami i przerażeniem na twarzy. Po chwili otrzeźwiał i pobił ojca po głowie”. Na pytanie, czy Julian widział, że Żyd otrzymał żywność, padła odpowiedź przecząca. „Jeśli nie widział, to dobrze. Ale jeśli ktoś zobaczył, to pojedziecie do Oświęcimia” – powiedział żandarm. Po tym incydencie Grzesiowscy nadal pomagali Żydom i dzielili się z nimi żywnością.

Julian przeżył jeszcze 50 lat, zawsze z różańcem w kieszeni. Pozostał on w jego rodzinie jako pamiątka po szczęśliwym uratowaniu.