– Niedobrze, że oni tak wychodzą… – zasępił się Stanisław. – Mhm, też mnie to martwi – odparła Anna. – Ale na ich miejscu też bym pewnie nie wytrzymała cały czas w zamknięciu… – głośno wyraziła swoje myśli. – Ja to rozumiem, ale wiesz, jak było z małą Hanią. Gdyby nie ta historia z donosem, pewnie bym się teraz tak nie denerwował – dopowiedział Stanisław.

Nieco wcześniej Decowie otarli się byli o śmierć. Którejś nocy podrzucono im bowiem czteroletnią córeczkę państwa Jacków, którzy od jakiegoś czasu ukrywali się u nich razem z niejakim Szulimem. Hania przebywała razem z Decami w domu, biegała po podwórku, bawiła się z trójką ich własnych dzieci. Ktoś „życzliwy”, rozpoznawszy w jej urodzie żydowskie cechy, powiadomił o tym policję. Decowie mieli wtedy sporo nieprzyjemności. Jakimś cudem udało im się jednak przekazać dziewczynkę siostrom zakonnym i sprawa na jakiś czas ucichła.

Żydzi ukrywali się na co dzień w stajni – w kryjówce, którą zrobił dla nich Stanisław. Tęskniąc jednak za przestrzenią, powietrzem i światłem dziennym, przychodzili do domu. Niestety, i tu ludzka „życzliwość” okazała się niezawodna… 16 marca 1944 r. Niemcy otoczyli dom. Stanisław pracował wtenczas w warsztacie stolarskim. Żydzi zaś w najlepsze zażywali „wolności” w domu. Zorientowawszy się jednak w sytuacji, co tchu wrócili do stajni, jeden tylko schował się na strychu. I to okazało się dla niego życiową pomyłką. A właściwie śmiertelną. W pierwszej kolejności Niemcy wdarli się właśnie na strych. Po chwili dał się słyszeć strzał. Mężczyzna leżał zabity. Tak samo Niemcy rozprawili się ze Stanisławem. Dla Anny okazali się ciut „łaskawsi” – pobili ją niemal do nieprzytomności. Pozostałych Żydów nie odnaleźli. Cała trójka przeżyła wojnę. Po jej zakończeniu pani Jackowa odnalazła Hanię i wyjechała z nią do Izraela.