– Pójdziecie do Filipkowej, ukryjecie się u niej w stodole. Niemcy nie wpadną, że wdowa z sześciorgiem dzieci może chcieć się tak narażać – instruował żydowską rodzinę Stefan Barglik, sołtys Tokarni. Żydzi mieszkali w jego wsi i do wiosny 1943 r. prowadzili tam sklep z artykułami spożywczymi. Któregoś kwietniowego wieczora Samuel Steinberg z dwiema córkami: Rózią i jej synem oraz Adelą, jej mężem i 10-letnim synem, stanął więc w drzwiach Katarzyny Filipek. Do zimy kobieta ukrywała ich w stodole, później – ze względu na dojmujące zimno – udostępniła im strych.

W styczniu 1944 roku do domu Stefana i Marii Barglików wpadli Niemcy. – Gdzie oni są? Gadać, i to prędko! I nie próbujcie nas oszukać, bo wiemy, że te kreatury tu są. Wiecie, co was czeka, jeśli ich nam nie wydacie – znaczącym gestem zakończył ujadanie szef niemieckiej bandy. Sołtys był przerażony. Głośno przełknął ślinę i słabym głosem powiedział: „Idźcie do Katarzyny Filipkowej. Tam ich znajdziecie”. Była połowa stycznia. Hitlerowcy jak burza wpadli do domu kobiety i zabrali ze sobą wszystkich Żydów. 4 lutego przyjechali po Katarzynę. Po drodze nie omieszkali wstąpić też po sołtysa i jego żonę Marię. Całą trójkę przewieźli na komendę do Jordanowa, później do Nowego Targu. Marię (51 l.) umieszczono w celi razem z Katarzyną (46 l.) i niejaką Heleną Migiel (18 l.), mieszkanką Białego Dunajca. Dziewczyna miała napisać w liście do swojej matki, żeby ta koniecznie przyjechała 6 marca 1944 r. do więzienia. Miał to być dzień egzekucji. Matka Heleny, Ludwika Migiel, wynajętą furmanką dotarła na miejsce zbrodni. Niemcy zasypywali akurat duży dół. Gdy się oddalili, kobieta oznaczyła to miejsce. Po latach, kiedy chciała przenieść szczątki córki, okazało się, że w grobie spoczywają jeszcze ciała dwóch innych kobiet – Marii Barglik i Katarzyny Filipek. Wszystkie one zginęły za pomoc Żydom.