– Haniu, wiesz, tak sobie pomyślałam, że skoro i tak częściej nas w domu nie ma, niż jesteśmy… że skoro częściej jesteśmy w Warszawie niż tu – ty w szkole, ja w pracy – to może i nasze piętro wynajmiemy… Już nawet miałabym chętnych – mówiła tajemniczo mama 18-letniej Hani, pani Brühl. – Dom coraz trudniej utrzymać, więc to chyba słuszne rozwiązanie – niepewnie dodała. – Gdyby żył tata, byłoby inaczej, ale jest jak jest… Musimy sobie jakoś radzić – z tęsknotą i bólem w głosie ciągnęła. – Masz już kogoś? – przerwała mamie Hania. Kobieta przytaknęła głową i ściszonym głosem odparła: „To sześć osób… Żydów… Dwie kobiety, dwóch mężczyzn i dwie dziewczynki…”. Hanna przełknęła głośno ślinę, a jej twarz przeszył jakby skurcz. – Mamo, wiesz, czym to grozi? – wyszeptała. – W czasie wojny nikt nie jest bezpieczny – ucięła sucho kobieta.

Krótko po tej rozmowie wiosną 1943 roku na piętro willi „Anielin” przy ul. Dębowej w podwarszawskim Milanówku wprowadzili się tajemniczy lokatorzy. Sąsiedzi nie podejrzewali, że są oni Żydami. Nikt jednak nie miał z nimi bliższego kontaktu. Czasami widywano ich w przydomowym ogrodzie. Stanisław Sas był przekonany, że to jacyś kuzyni Brühlów z Rumunii. Jeden z mężczyzn miał być profesorem, a drugi lekarzem.

Niemcy jednak zaczęli węszyć. Wczesnym rankiem 17 maja 1943 r. otoczyli posesję i wkroczyli do środka. Wpierw natknęli się na braci Stanisława i Władysława Sasów, ale z krótkiego przesłuchania i wyglądu mężczyzn wywnioskowali, że to nie tych szukają. Sprawnie przeszli więc do rewizji piętra. Wyprowadzili stamtąd pięć osób, ustawili je za domem i – rutynowo – rozstrzelali. Wśród zamordowanych była Hanna Brühl oraz cztery osoby pochodzenia żydowskiego – dwie kobiety i dwaj mężczyźni. Po egzekucji Niemcy nakazali mieszkańcom Milanówka (Kucharskiemu, Stanisławowi Muszałowi oraz Górnym) zakopać ciała na łące za budynkiem.

W kolejnych dniach bracia Sas i ich ojciec mieli stawić się na posterunku w Grodzisku Mazowieckim, gdzie zostali przesłuchani w sprawie ukrywania Żydów przez panią Brühl. Pytani byli również o pewną żydowską dziewczynkę. Nic jednak o niej nie wiedzieli.

Nazajutrz wieczorem Niemcy ponownie pojawili się u Sasów. – Teraz cicho – syknął jeden z nich do Polaków. Usiedli przy stole i czekali. Około północy dał się słyszeć hałas. Niemcy wybiegli na zewnątrz. Po chwili byli z powrotem, prowadząc ze sobą dziewczynkę – ciemną, kędzierzawą, tę samą, która niegdyś chadzała po posesji Brühlów. Miała zakrwawioną twarz i otartą rękę. – Chciałam wydostać się z zamkniętego na kłódkę mieszkania… Wyskoczyłam przez balkon… – wyjaśniła zalękniona. Żandarm, który mówił po polsku, przeszukał torebkę dziewczynki, a następnie ściągnął z jej ręki złoty pierścionek. – A teraz zdejmuj medalik! Żydzi takich nie noszą – warknął do dziewczynki. Gdy małej nie zostało już nic wartościowego, Niemcy poprowadzili ją w kierunku Grodziska Mazowieckiego. I tu jej historia się urywa…

Po około miesiącu do Milanówka przyjechał oficer Wehrmachtu – brat rozstrzelanej Hanny. Chciał zabrać jej zwłoki. Towarzyszyli mu żandarmi i dwaj cywile. Wezwali Kucharskiego, który był obecny przy zakopywaniu ciał. Miał wskazać miejsce, w którym dziewczynę zakopano. Prawdopodobnie została później pochowana na cmentarzu. Pozostałych ciał nie tknięto.