– Pst, Benek! – ściszonym tonem zawołał do zbliżającego się sąsiada Kazimierz Kamiński, gospodarz z kolonii Popławy koło Brańska.
– Co się dzieje? – zapytał wyraźnie zaniepokojony Benedykt Jakubowski, wracający akurat z kościoła.
– Uciekaj stąd… Walentynę zabili… Lejbka i Fiszka też…
Benedykt zbladł. W jednej chwili zrozumiał, co się stało. Przeżegnawszy się, głośno przełknął ślinę. – Boże wszechmogący – jęknął z bólu. Nic więcej nie był w stanie z siebie wydusić. Błądził wzrokiem po okolicy, jakby próbował zebrać myśli. Po chwili szepnął, jakby do siebie: – Janek… Muszę ratować przynajmniej Janka… On u znajomych… Musimy się ukryć. Bo po nas też przyjdą…
– Nie trać czasu. Szkoda każdej chwili – doradzał Kazimierz. Sam również myślami pędził do domu. „Koniec – myślał – muszę jak najszybciej odprawić »naszych«. Inaczej ani oni nie przeżyją, ani my”. Kamiński też bowiem ukrywał u siebie Żydów.

Tymczasem dziesięciu żandarmów przybyłych do Jakubowskich z Brańska nie do końca było zadowolonych z przeprowadzonego nalotu. Tego dnia, tj. 12 kwietnia 1943 roku, dowodził im niejaki Martin – funkcjonariusz słynący na całą okolicę z okrucieństwa. Cóż to za łup? Złapali przecież i zamordowali „tylko” dwóch żydowskich chłopców i obłożnie chorą Walentynę. A liczyli, że Żydów będzie więcej… Teraz dwóch przymuszonych przez nich Polaków mieszkających w sąsiedztwie – Antoni Karwowski i Jan Szmurło – pod ich bacznym okiem przeszukiwało ciała zabitych. – Ściągnąć im pasy, buty i wyłuskać dla nas wszystko, co kosztowne. A później wykopać tu, za chlewem, dół i zasypać w nim ciała. Jasne?! – brzmiał rozkaz. – I niech nikt nie waży się ich odkopywać. Żadnego pogrzebu, zrozumiano?! – grzmiał Niemiec. Gospodarstwo żandarmi złupili już sami.

Karwowski i Szmurło byli jak sparaliżowani. Jan Szmurło razem z Jakubowskimi i Kamińskimi od długiego już czasu pomagał sporej grupie Żydów: Perli Penchasz, Lejbie Kamieniowi, Moszkom, Berce Fijołce, Herszkowi i Dawidowi Mejerom oraz nieznanym z imienia braciom – synom niejakiego Arona. Dopiero co zastrzeleni nastoletni chłopcy – Lejba i Fiszka Dolińscy byli synami zaprzyjaźnionego z rodziną Jakubowskich rzeźnika Chaima. Całą zimę przemieszkali u Polaków na strychu stodoły i wierzyli, że doczekają końca wojny. Janek, syn państwa Jakubowskich, po mordzie dokonanym na jego mamie i dwóch przygarniętych chłopcach ukrywał się do końca okupacji. Jego tata wrócił po tygodniu do gospodarstwa. Dzięki pomocy Kamińskiego odkopał ciało Walentyny i pochował je przy przydrożnym krzyżu. Po jakimś czasie po Benedykta przyjechali żandarmi. Zabrali go na posterunek i domagali się od niego złota, którym dwaj żydowscy chłopcy mieli rzekomo opłacić sobie miejsce w stodole. Polak jednak nie mógł jednak spełnić ich żądania, bo chłopców ukrywał bezinteresownie. Po jakimś czasie zwolniono go do domu.