– Słyszała pani? Palten zarządził na jutro wysiedlenia Żydów z całego Tarnowa. Mają pootwierać drzwi w swoich mieszkaniach i czekać. Aż się włos na głowie jeży na samą myśl, co z nimi będzie… – dzieliła się z sąsiadką mieszkanka Tarnowa.
– A co miałam nie słyszeć… Całe miasto oblepione obwieszczeniami. Sam szef SS się podpisał. I że karać będą śmiercią, jak który Polak odważy się pomóc choćby dziecku… Strach być człowiekiem, powiem pani – kiwała głową kobieta.

Niebo nad Tarnowem w owym pamiętnym czerwcu 1942 roku było świadkiem zdarzeń nieludzkich. Akcja wysiedleńczo-ludobójcza rozpoczęła się 11 czerwca. Na pierwszy ogień – w przenośni i dosłownie – poszły dzieci do lat 13 i osoby starsze pochodzenia żydowskiego. Zginęli też ci, którzy zostali pochwyceni podczas próby pomocy przeznaczonym na śmierć. Do akcji mordowania zebranych m.in. na tarnowskim rynku i w dochodzących do niego uliczkach zaangażowano specjalnie sprowadzone oddziały SS i ukraińskie oddziały pomocnicze. Niemieccy i ukraińscy „rzeźnicy” byli pijani, a przez to pewnie skuteczniejsi. Z oszczędności, by nie marnować amunicji, wiele dzieci uśmiercali, rozbijając im głowy. Z rynku, gdzie już brakowało miejsca – tak gęsto słały się ciała zamordowanych (było ich ok. 3 tysięcy) – kaci przenieśli się na żydowski cmentarz. Tam rozstrzelali blisko 1500 osób. Kolejne sześć tysięcy ubito w pobliskich lasach. Upośledzonych zagazowano albo uduszono w szkolnej piwnicy. W mieście zapanował terror. Ulice i budynki były zbroczone krwią, a to był dopiero początek… Polakom nie mieściło się w głowie, że człowiek może być zdolny do takiego bestialstwa. Wielu z nich – pomimo grożącej kary śmierci – w odruchu człowieczeństwa wychodziło z pomocą do zagrożonych eksterminacją. Wśród nich był m.in. 43-letni Andrzej Kapustka. Za to, że ośmielił się pomóc Żydom w przewożeniu mebli, został stracony 29 czerwca 1942 roku, w uroczystość św. ap. Piotra i Pawła.