Związani, w bieliźnie, twarzą do ziemi – wszyscy Borkowie leżeli w stodole, czekając na rozwój wydarzeń. Niemcy wyszli, zaganiając do domu pięciu chłopów z okolicy, by ci wynieśli stamtąd co wartościowsze rzeczy.

– Tam płacze niemowlę… Mogę je utulić? – zwrócił się do jednego z niemieckich żandarmów Józef Wyroda zwerbowany naprędce do roboty. – Nie – ostrym tonem uciął Niemiec. – Dziecko ma matkę. To ona je weźmie – warknął. – A teraz zabierać się stąd i wracać do domów – rozkazał mężczyznom niemiecki żandarm.

Na dworze było biało, śnieg skrzył się w styczniowym słońcu. Niemcy wrócili do stodoły. – Ty, stary, pojedziesz z nami – zwrócił się do Stanisława Borka, męża Heleny, jeden z oprawców. – Reszta: brać każdy po snopku siana i z powrotem do domu – rozkazał. Przeczuwając ciąg dalszy, Borkowie szli zziębnięci do domu. Gdy zamknęły się za nimi drzwi jeden z Niemców podszedł do okna i po kolei wszystkich wystrzelał. Zginęli wówczas: Helena Borek i jej dzieci: Czesław Borek (lat 20) i Honorata Wójtowicz (z d. Borek) z mężem Ryszardem Wójtowiczem oraz ich dziesięciomiesięcznym synkiem. Dom spalono, kosztowności zabrano. Sześćdziesięciopięcioletniego Stanisława, męża Heleny, przewieziono na posterunek w Lipsku, gdzie po dotkliwych torturach wyzionął ducha. Jego ciało zakopano na skraju lasu niedaleko Lipska. Krewni pochowali go później z rodziną w Pawłowicach.

Rzecz działa się na uboczu wsi Słuszczyn (pow. lipski) 8 stycznia 1943 roku. Przewiną Borków było zaopatrywanie w żywność ukrywających się Żydów. Wśród Niemców byli m.in. Himmel, Mesel i Werner oraz kilku żandarmów z grupy operacyjnej, w tym przedwojenny kolonista o nazwisku Fosch.