Przy ul. Kopernika 36 w Przemyślu, tuż obok getta, mieszkał emerytowany już kolejarz – niejaki Michał Kruk (ur. ok. 1880 r.). Razem z nim mieszkał jego bratanek – Teodor Caisa. „Niemcy chyba nie wpadną na to, że ktoś, kto mieszka »drzwi w drzwi« z gettem, ośmieli się pomagać zamkniętym w nim Żydom? No bo przecież musiałby być idiotą, żeby pod okiem Niemców robić takie rzeczy…” – dedukował pan Michał. „A skoro Niemcy tak myślą, to dla mnie na plus!” – wnioskował. I Żydom pomagał. Jego dom stał się łącznikiem między stroną polską a gettem. Poluzował deski w ogrodzeniu, co wielu Żydom umożliwiło ucieczkę. Dzięki jego pomocy spora grupa przetrzymywanych znalazł schronienie u rodziny Banasiewiczów mieszkającej w Orzechowcach k. Przemyśla.
Sytuacja ta trwała do 4 września 1943 roku. W ten właśnie dzień do domu Michała Kruka wtargnęli niemieccy funkcjonariusze z Josefem Schwambergerem na czele. – Revision! – zadudniło przed drzwiami. Michał Kruk został aresztowany, a dwa dni później, 6 września, rozstrzelano go wraz z Aleksandrem Hirschbergiem – członkiem Żydowskiego Związku Robotniczego „Bund”, któremu również pomagał. Zwłoki mężczyzn publicznie powieszono na dziedzińcu szkoły – ku przestrodze dla innych mieszkańców Przemyśla.
Osobom pochodzenia żydowskiego z przemyskiego getta pomagała również Maria Kuraś, która mieszkała przy ul. Reymonta 7. W swoim mieszkaniu ukrywała Żydówki zbiegłe z getta. Te czekały u niej do wieczora, a następnie były przeprowadzane do bezpiecznych kryjówek. W pomoc uciekinierom angażowała się również rodzina Włodków. Pelagia Włodek była administratorem warsztatu, który przed wojną prowadziła razem z mężem Leszkiem. Wszyscy pracownicy zakładu byli chronieni przed wywózką na roboty, ponieważ pracowali na rzecz kolei niemieckiej. Bezpieczne schronienie przed dalszą ucieczką znalazło tam wielu Żydów.