Józef Bieżuński mieszkał z rodziną w Wólce Kikolskiej, gdzie prowadził gospodarstwo. Było ono położono 4 km od granicznej straży celnej.

Pod koniec września 1942 r. na jego podwórko przyszedł około 35-letni mężczyzna. Towarzyszyła mu 22-letnią dziewczyna. Mężczyzna zapytał, czy może kupić mleko i odpocząć. Józef zaproponował gościom posiłek. Po krótkiej rozmowie trzydziestopięciolatek nabrał do gospodarza zaufania – przedstawił się jako Szurgał i wyznał, że zajmuje się przeprowadzaniem Żydów z getta warszawskiego, przez Narew, do Wólki. Zapytał, czy nie mógłby na kilka dni zakwaterować u Józefa tych, których przeprowadza. Józef i jego żona zgodzili się. Jak wspomina mężczyzna: „Kiedy zobaczyłem tych ludzi wynędzniałych, zborykanych i zmaltretowanych przez Niemców, myślałem, że mi serce pęknie z żalu, nie mogłem im odmówić pomocy, nie zważając, co mówią sąsiedzi, pomyślałem sobie: zginę to trudno, a muszę im pomóc.

Para odeszła, lecz po chwili wróciła. Dziewczyna towarzysząca Szurgale, Liba, nie miała sił na dalszą drogę. Józef zaproponował, by została w gospodarstwie i odpoczęła. Liba mieszkała tam dwa tygodnie. Zwykle w dzień przesiadywała w sadzie, na jabłonce, by nikt jej nie zauważył.
Nazajutrz w gospodarstwie ponownie pojawił się Szurgał. Chciał ustalić szczegóły współpracy. Zdecydowano, że mężczyzna wieczorami będzie przyprowadzać od rzeki, przez las, uratowanych ludzi. Gdy odpoczną w gospodarstwie Józefa, ten zawiezie ich do gospodarstwa Bandowskiego. Jeszcze tego samego dnia, około godziny jedenastej, przybyło do domu Bieżuńskich kilkanaście osób pochodzenia żydowskiego. Jan ulokował ich w stodole, na strychu, wraz z żoną nakarmił i opatrzył rany. Rankiem trzeciego dnia Jan wywiózł ich do wsi Cegielnia Psucka, do gospodarstwa Bandowskiego, który odwoził uratowanych do różnych miejscowości (według życzenia i sugestii). W ciągu tygodnia do Józefa przybywało od 6 do 15 osób. Za każdym razie przychodził z nimi Szurgał.

W pomoc zaangażowana była cała rodzina Józefa: „Patrząc na te wynędzniałe i blade – aż przezroczyste twarze – i popuchnięte z głodu nogi, dawałem im, co mogłem do jedzenia, wynosiłem wszystko jedzenie [sic!] z domu, aby się najedli, pomagała mi także żona i córka 14-letnia, one nosiły im zupy, chleb i mleko, bardzo się litowały nad cierpiącymi, zanosiły im bandaże do zawijania spuchniętych nóg.

Podczas przewożenia ludności żydowskiej Józef wykazał się niebywałą kreatywnością. Mężczyznom kazał układać się na dnie wozu, po czym przykrywał ich sianem. Kobietom kazał usiąść z tyłu. Jednej Żydówce owinął głowę bandażem tak, by ukryć jej semickie rysy. Miała oprzeć się na ramieniu drugiej z kobiet i udawać, że obydwie jadą do lekarza.

Raz zatrzymał ich niemiecki patrol. Józef wyjaśnił, że spieszą się, bo mają śmiertelnie chorą osobą, jadą do lekarza na Nasielsk. Był to dobry fortel, ponieważ Niemcy bali się zarazić. Żandarm tylko machnął ręką i kazał im jechać dalej. Pomysłowość była potrzebna
i wtedy, gdy do gospodarstwa, w którym przebywali Żydzi, zbliżała się żandarmeria niemiecka. Przykładowo: gdy z drugą grupą ludzi przybył 16-letni chłopiec, Józef dał mu do ręki bat i kazał biec na pastwisko, by udawał, że pasie krowy.

Żydzi chcieli zapłacić Józefowi za udzielaną pomoc. On zawsze odmawiał: „Weźcie te pieniądze na chleb sobie i swoim dzieciom, ja jeszcze mam co jeść” – mówił. Szurgała zakończył przeprawianie ludzi po trzech miesiącach,

Bibliografia:

  1. FLV, List od Urszuli Bieżuńskiej [Zeznanie Józefa Bieżuńskiego dla ŻIH, 13.07.1961 r.], Warszawa, 14.10.2013 r.