„Żydów wyprowadzili, zastrzelili pod lasem i tam są pochowani. Myślę, że nikt ich stamtąd nie wydostał. Na pewno. A dziadka, babcię i ich najmłodszego synka, Stefana, zabrali do Buska, z tym że babcię i synka zwolnili, a dziadka zabrali” – wspomina wnuczka Henryka Adamczyka (ur. 6 lipca 1880 r.). Nie było jej dane poznać dziadka, usiąść mu na kolanach i posłuchać opowieści z czasów jego dzieciństwa, bo Niemcy zamordowali go w Auschwitz. Prawdopodobnie w 1944 roku. Wywieźli go tam tuż przed świętami Bożego Narodzenia – 19 grudnia 1943 roku. Zawinił tym, że wraz z żoną, Marią, u siebie w domu udzielali schronienia 14-osobowej żydowskiej rodzinie Rajt z Pińczowa.

1 grudnia 1943 r. na posesję Adamczyków w Bogucicach wtargnęli niemieccy żandarmi. Okrążyli dom i zażądali wydania wszystkich Żydów. Henryka nie było wtedy w domu. Trzynaście osób opuściło kryjówkę i, próbując ratować życie, oddało Niemcom wszystkie wartościowe rzeczy. Niemcy kosztowności, oczywiście, zabrali, a właścicieli – rozstrzelali. Jednemu z Żydów udało się ukryć na strychu, a później uciec. Po Henryka wrócili nazajutrz. Aresztowali całą rodzinę. Marię i młodszego syna zwolnili, a starszego, Edwarda, skierowali na roboty do Niemiec. Wrócił stamtąd w 1945 r., ale taty już nie zastał.