Lodę w Warszawie znali wszyscy, tzn. wszyscy ci, którzy byli w potrzebie. A już szczególnie ci, przebywający w getcie. Leokadia Komarnicka, bo o niej mowa, całe swoje „okupacyjne” życie poświęciła innym. Gdy umierała, zastrzelona o świcie przez Niemca, miała na sobie pożyczoną sukienkę – swoją oddała bardziej potrzebującym. Była wtedy w Łowiczu, obcym dla siebie mieście. Chciała odebrać dług, jaki wobec znajomego jej Żyda zaciągnęli nieuczciwi ludzie. Tym razem już nie zdołała…
„To człowiek o złotym sercu” – mawiali ci, którzy mieli z nią kontakt. Niewielu z nich jednak wiedziało, że to serce, to, które pompowało krew, miało wadę – znacząco utrudniającą jej życie. Leokadia nigdy o tym nie wspominała, nigdy się nie skarżyła. „Tyle jest biedy wokół, tyle do zrobienia” – mawiała, zapominając przy tym o sobie. Razem z Ireną Sawicką, członkiem Komitetu Dzielnicowego PPR na Żoliborzu, zajmowały się wyrabianiem fałszywych kenkart. Później Leokadia sama dostarczała je do getta. Dodatkowo zabierała ze sobą pakunki z jedzeniem i podziemną prasą. Była to też dla niej okazja do żywego kontaktu z drugim człowiekiem. Za wszelką cenę pragnęła ofiarować zamkniętym w getcie choćby namiastkę normalności. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia przez ogrodzenie getta wtykała choinki. Ze swojego mieszkania zrobiła przystanek dla uciekinierów z getta. Brała udział w organizacji ucieczek i znajdowała bezpieczne kryjówki. Tylko w swoim mieszkaniu ukrywała dwie zakonspirowane Żydówki. W samym getcie zaś opiekowała się lekarką o nazwisku Maliniak i rodziną Wekszteinów. Ryzyko wpisało się w jej codzienność. Poruszona losem pewnego chłopca z getta, postanowiła zabierać go potajemnie na wieczorne spacery. „Niech odpocznie od tego zamknięcia. Musi mieć jakieś wytchnienie, musi pobyć na »wolnym powietrzu«, bo inaczej to ciągłe napięcie i życie w strachu go zniszczą” – myślała. Chłopiec miał wyraźnie semickie rysy, co dodatkowo komplikowało sytuację, Leokadia jednak i tę przeszkodę pokonała. Przebierała go za dziewczynkę i zakładała mu kapelusze z szerokimi rondami. „O, tak będzie dobrze, nikt młodej damie do oczu świecić nie będzie” – myślała. I działała. Z samego getta udało jej się uratować blisko 160 osób. I pewnie byłoby ich jeszcze więcej, gdyby nie donos na gestapo…