– Wydał ich… Ten Żyd, co to mu pomagali. Abram Zelkowicz – relacjonowała kobieta.

– Ale jak to? Przecież oni go żywili, dali schronienie, dbali mu o synka – Józek mu chyba było… To się nie godzi tak później wydać kogoś na śmierć… – dziwowała się sąsiadka. Była wstrząśnięta mordem, jakiego Niemcy dopuścili się na dwóch Polakach, mieszkańcach Dobroszyc: Janie Malczewskim i Zygmuncie Kaczmarku.

– No ja to się tak do końca nie dziwię. Niemieckich metod nie znacie? Obiecali mu pewnie, że puszczą wolno i synka, i jego, to co miał nie gadać? A i wymyślnych tortur też mu pewnie nie szczędzili – odparła nerwowo sąsiadka.

– A gdzie to zrobili? Gdzie ich zabili? – dopytywała znajoma.

– Jaśka to razem z tym Żydem ubili na polu pod Radomskiem, a Zygmunta koło jego domu. Na cztery dni przed Wiliją… Tak że święta musieli w płaczu przebiedzić – mówiła.

– U Zygmunta cztery sieroty… A u Malczewskiego?

– No też chyba ze czwórka… – usiłowała sobie przypomnieć kobieta. Ona również była przejęta sytuacją i przerażona niemieckim terrorem. Była końcówka 1943 roku, a końca wojny widać nie było…