– Ty polska świnio, nie damy ci umrzeć, jak nie wyjawisz nam nazwisk, zrozumiano?! – wrzeszczał Niemiec do skatowanego już Józefa Ryby. Mężczyzna ociekał krwią, bolał go każdy milimetr ciała i jedyne, o czym marzył, to była śmierć. „Po moim trupie! Żadnego nazwiska ode mnie nie wyciągniecie” – poprzysiągł sobie i z takim postanowieniem odszedł… Miał ledwie 24 lata i do owej lutowej nocy nic nie zapowiadało, że będzie musiał pożegnać się z życiem. Cała rodzina, sąsiedzi, wszyscy oni byli przecież ostrożni, a przynajmniej dokładali starań, by tak było… Żaden z nich nie mógł donieść, bo każdy w jakimś stopniu był zaangażowany w pomoc. A właściwie nie „w jakimś” stopniu, ale w ogromnym stopniu. Użyczali kryjówek w swoich prywatnych zabudowaniach, zdobywali fałszywe dokumenty, żywili, zapewniali ubrania i leki. „Nie dało się inaczej. Oni potrzebowali pomocy” – po latach wspominał Józef Kałuża. A wszystko to dla Żydów zbiegłych z pobliskiego getta w Pilźnie.

Józef Ryba i jego bliscy ukrywali u siebie w domu we wsi Jaworze Dolne dwie Żydówki. Jedna z nich – Szynferowa, miała dwoje dzieci. W chwili niemieckiego nalotu kobiet już na szczęście w gospodarstwie nie było – zdołały uciec, słysząc strzały i nieludzkie odgłosy dobiegające z sąsiedztwa. Nikt nie miał wątpliwości, że to Niemcy. Widać, że wszechobecny anonimowy „Pan Donos” musiał mieć na oku jaworskich Polaków i o tym, co był zobaczył, nie omieszkał poinformować niemieckich funkcjonariuszy… Listę osób do zrewidowania otwierali Jan i Wiktoria Psiodowie, ich córka Józefa Kałuża z mężem Janem oraz dziećmi: Marią, Stefanią i Józefem. W wykazie odnotowano także rodzinę Rybów.

Od Psiodów Niemcy wyszli może nie do końca usatysfakcjonowani, ale w jako takich humorach: udało im się pochwycić i ustrzelić niejakiego Mendela Ekstejna. I jego, i obecnych w domu Polaków, tj. Wiktorię i Jana Psiodów oraz ich najstarszą wnuczkę Marię, wypchnęli na podwórze i rozpoczęli okraszone szyderstwami tortury. Gdy już się nieco zmęczyli i znudzili konkursem na wymyślanie zadawanie najpotworniejszych męczarni, zmasakrowanych Polaków i Żyda rozstrzelali.

Następni w kolejce byli Jan i Józefa Kałużowie z dziećmi. W ich stajni mieściła się podziemna kryjówka, w której od początku niemieckiej nagonki Żydzi spędzali noce, a czasem też i dni. Teraz dom ogarnęła panika. – Salomon, Romek – kryć się! Idą tu! – wrzasnął Józek. Salomon Kampf błyskawicznie wdrapał się po schodach i zaszył na strychu. Wstrzymał oddech i wypuścił go dopiero, gdy Niemcy wyszli – a przynajmniej tak mu się zdawało. Sam nie mógł uwierzyć, że go nie odkryli. Byli na wyciągnięcie ręki. Romanowi Thau też się „upiekło” – Józek w ostatniej chwili schował go w… kominie. Niemcy, rozwścieczeni niepomyślnością łowów, postanowili jednak rozładować jakoś swoje niezadowolenie. – Dawać tu tego Polaka! – warknął jeden z funkcjonariuszy. – I bić, ile wlezie – rozkazał. Gdy odchodzili, Józef leżał pobity niemal do nieprzytomności. Długo później dochodził do siebie. Dostał „za swoje”: to on przede wszystkim zajmował się organizowaniem fałszywych papierów dla ukrywanych. Dzięki niemu dwie siostry i brat Romana Thau dostali przydział na roboty. Roman doczekał końca wojny i wyjechał do Niemiec, Salomonowi Kampfowi też udało się przeżyć. Po 1945 roku wyemigrował do Stanów Zjednoczonych.

Owej potwornej lutowej nocy gestapo wespół z żołnierzami Wehrmachtu zamordowało, oprócz znalezionych Żydów, pięcioro Polaków: Marię Kałużę (l. 28), Józefa Maduzię (l. 68), Jana Psiodę (l. 71) i jego żonę Wiktorię (l. 71) oraz Józefa Rybę (l. 24).