– A co to za pokraka tam drepce? – wymamrotał jeden z niemieckich żandarmów na widok samotnie idącej kobiety o żydowskiej urodzie. – Stój! – zawołał władczo. Idąca w kierunku Biłgoraja kobieta zatrzymała się. W torbie miała jedynie kawałek chleba i zapałki. Trzęsła się jak osika, i to nie tyle z zimna – choć tego dnia, 6 stycznia 1943 roku, było faktycznie mroźno – ile ze strachu. Takie spotkanie nie mogło się dobrze skończyć. – Od kogo idziesz i dokąd?! Kto ci dał to jedzenie?! Gadaj, ścierwo! – rozpoczęli brutalne przepytywanie Niemcy. Pilnowali się, by dziewczyny jeszcze nie zabić, bo potrzebna im była do identyfikacji osób, które jej pomagały. Gdy wykończona biciem Żydówka wydusiła nazwisko „Kusiak”, żandarmi wrzucili ją na furmankę i pojechali z nią do Kolonii Aleksandrów. Tam odszukali gospodarstwo Anastazji i Wojciecha Kusiaków, którzy w czasie okupacji ukrywali u siebie grupę Żydów.

– Otoczyć zabudowania i uniemożliwić ucieczkę wszystkim, co są w środku – padł rozkaz. W domu byli akurat dwaj synowie Kusiaków: Romek i Franek, Anastazja, jej szwagierka Katarzyna Grochowicz, sąsiadka Katarzyna Rybak i Janek Zaręba, kolega jednego z synów Kusiaków. Gdy zorientowano się, że dom otaczają Niemcy, Jan, nie wiedząc, co się dzieje, podjął próbę ucieczki. Reakcja Niemców była natychmiastowa. Uciekającego chłopaka rozstrzelano, a jego ciało wrzucono z powrotem do domu. Wepchnięto tam też skatowaną przesłuchaniami Żydówkę. – A teraz podpalić – rozkazał któryś z Niemców. Wszyscy spłonęli żywcem.

Wojciech Kusiak i jeden z jego synów ocaleli, bo w tym czasie byli poza domem.