– Czteroletnią dziewczynkę?… – ściszonym tonem zapytał mężczyzna. – Dorosłych to tak, ich jakoś spróbuję przechować – najpewniej w oborze – ale dziecka… wybaczcie… nie mogę. Też mam rodzinę… Rozumiecie… W sąsiedniej wsi była taka sytuacja, że dziecko się rozpłakało i Niemcy je usłyszeli… No i ja się o to boję… Jakby było starsze, to jeszcze, ale czterolatka to jeszcze maluszek… – wyjaśnił przestraszonym, ale zdecydowanym głosem gospodarz. – Musicie to jakoś inaczej pomyśleć – powiedział. Anna i Feliks Kaplarowie spojrzeli po sobie bezradnie. – Rozumiemy – odezwał się wreszcie Feliks. – Jakoś inaczej to poukładamy – dodał.

Ostatecznie dziewczynka, córeczka ich dobrych znajomych z pobliskich Bełżyc, zamieszkała razem z Kaplarami w ich mieszkaniu w Lublinie. Polacy bardzo się z nią zżyli, traktowali jak jedno z ich dzieci. Ich dzieci zaś świetnie się z Ryfką dogadywały. Dziewczynka była śliczna – o czarnych oczkach i ślicznych kędziorkach. Jej uroda jednak – wyraźnie żydowska – ściągnęła na nich tragedię. Była zima 1942 roku. Dzieci Kaplarów i Ryfka bawiły się z innymi dziećmi na śniegu. Anna od czasu do czasu spoglądała na maluchy przez okno. Nagle wyraźnie się zaniepokoiła. Zauważyła bowiem nadciągającego żandarma. Mężczyzna uważnie przyglądał się dzieciom i w pewnej chwili gwałtownie zsunął z ramienia karabin. Celować w jedno z dzieci. – Panienko Najświętsza, Ryfka! – westchnęła boleśnie Anna i niewiele się namyślając, wybiegła z mieszkania. Doskonale znała niemiecki i liczyła, że może jakoś dogada się z Niemcem. Ten jednak nie dał jej nawet szansy. Strzelił, jak tylko skoczyła w jego kierunku. Kobieta upadła, a obok niej na śniegu pojawiła się kałuża krwi. Polka zginęła na miejscu – na oczach swoich dzieci. Zrobiło się zamieszanie, Ryfkę ktoś zdołał wyprowadzić z podwórka. Dziewczynka do końca wojny, przez ponad trzy lata, przemieszkała w szafie. Później wyjechała do Izraela.