– Pani! Powiedzieć, że go torturowali, to mało! Słów brakuje, co oni mu robili, te bestie niemieckie – kobieta znacząco spojrzała na sąsiadkę, mieszkankę przysiółka Sambodzie.

– No mów pani, choć już mi się skóra ze strachu zgęsiła – odparła słuchaczka.

– Już mówię. No więc wprzód go aresztowali, 1 czerwca – zdaje się, to i chłop myślał, że jest jeszcze jaka szansa. Bo Żydów, co to im Władek pomagał, rodzinę Ajzyków, to, bandyty jedne, zabili na miejscu. Ale jego nie… Wzięli go na, no wie pani, na „przesłuchanie”, jak to mówią. Katowali go tam przeokropnie. A na koniec to związali go i zaczepili do pędzącego konia. Przeorali nim kawał drogi – aż do wiatraka we Wildze. Ale żył jeszcze. Dychał. I wtedy dopiero go zastrzelili. Żandarmy z Sobieni-Jezior – skończyła relację kobieta. Sąsiadka siedziała oniemiała. Była wstrząśnięta. Zresztą jak wszyscy, którzy słyszeli o mordzie na Władysławie Jedynaku. I o taki efekt też zresztą Niemcom chodziło – żeby Polaków zastraszyć, żeby nikt na Żyda nawet spojrzeć się nie ośmielił, o pomaganiu nie wspominając. Do zbrodni na Polaku doszło w czerwcu 1943 roku.