„Co to się dzieje?” – zastanawiała się Maria Stożek strwożona nieludzkimi odgłosami dochodzącymi z gmachu sądu, w którym mieściło się więzienie. Mimo lęku postanowiła sprawdzić, o co chodzi. Zakradła się bliżej i to, czego stała się świadkiem, do końca życia zapadło jej w pamięć. Stasiu Adamczyk, znajomy góral z Lubomierza, dyndał głową w dół z nogami spętanymi na orczyku. Trzech mężczyzn, w tym burmistrz Mszany Dolnej – Władysław Gelb, bez opamiętania biło zmasakrowanego już Stasia, na przemian podciągając go pod sufit i opuszczając. Góra–dół, góra–dół… Oprawcy nie szczędzili sił, toteż co jakiś czas się zmieniali, by odpocząć. Ponieważ metoda nie przynosiła jednak oczekiwanych efektów, „przesłuchujący” zmienili technikę. „Zabijcie, a nie przypalajcie” – dał się słyszeć umęczony głos torturowanego. Maria domyśliła się, że muszą go przypalać żelazem.

Kaci, z burmistrzem na czele, chcieli wymóc na torturowanym ujawnienie nazwisk partyzantów i osób ukrywających Żydów. Stanisław Adamczyk właśnie za pomoc niesioną Żydom, za dostarczanie im jedzenia, został schwytany i doprowadzony do aresztu przez samego Gelba. Burmistrz osobiście prowadził śledztwo i „bił na zmianę z dwoma pozostałymi”. Pomimo tortur Stanisław nikogo nie wydał. „Leżał na pryczy, był potwornie zmasakrowany, całe ciało było obrzmiałe, sine, oczy zakrwawione” – wspomina Maria Stożyńska. Niedługo potem zmarł z wycieńczenia. Gelb wezwał lekarza, by ten wystawił akt zgonu. Dla doktora było jasne, że mężczyznę skatowano na śmierć. Burmistrz chwycił lekarza za kołnierz i zagroził: „Pisz pan albo pan pożałujesz: przyczyna zgonu – udar serca!”. Był rok 1943.

Mieszkańcy Mszany Dolnej uznali Stanisława Adamczyka za bohatera i zadbali o to, by pozostała o nim pamięć. Jego nazwisko widnieje na pomniku ofiar II wojny światowej na miejscowym cmentarzu.