„Las daje dużo możliwości. Może się udać. A właściwie to nie: może, ale: musi się udać. Bo przecież nie ma innego wyjścia…” – gorączkowo zastanawiał się Stanisław Lasota – leśniczy z Borszczowa, podejmując decyzję o udzieleniu schronienia kilkunastu osobom pochodzenia żydowskiego. Miał żonę, syna Jerzego i doskonale wiedział, że pomagając choćby jednemu Żydowi, ryzykuje życie całej swojej rodziny. Sumienie jednak nie pozwalało mu pozostawić człowieka w potrzebie. – Stasiek, wiesz, że cokolwiek zadecydujesz, będę ci pomagać – dodała mu otuchy żona Stanisława.

Wesprzeć państwa Lasotów zobowiązał się niejaki Józef Zieliński, również leśniczy. I danemu słowu był wierny. Bez jego pomocy byłoby o wiele trudniej, bo osób do ukrywania i utrzymywania było sporo, m.in.: Maria Moszko z córkami: Martą, Klarą i Pepcią, siostra Marii Moszko Hańcia, Józef Zuśko z żoną Sarą i synami, a także Józef Mendel z żoną i trójką dzieci.

Żydzi z solidarności Polaków korzystali do 17 marca 1943 roku, tj. do dnia, kiedy to Niemcy zorganizowali obławę wokół zabudowań Lasotów. Tego dnia niemieccy funkcjonariusze wymordowali całą rodzinę Lasotów oraz Józefa Zielińskiego. Ich martwe ciała wrzucili do domu, a budynek podpalili. Wszystkim ukrywanym Żydom udało się zbiec.