– Panienko Najświętsza, ratuj! Niemcy znowu idą! Z Perschkem na czele. Tym razem chodzą od gospodarstwa do gospodarstwa i przetrząsają WSZY-STKO – relacjonowała sąsiadom jedna z mieszkanek Kozłówka. – Wczoraj zastrzelili Oleńkę Pirgę. Zgarnęli ją na drodze – szła z dziewczynkami na pole… Wsadzili do furmanki, przywieźli pod dom i pyk – po wszystkim… Słuchacze, na powrót zdjęci strachem, kręcili głowami. Na wiosnę było podobnie: najpierw donos, a zaraz potem najazd i łapanka. Mordowano wtedy i Żydów, i Polaków. A Żydów w tej okolicy było sporo – wiedzieli bowiem, że w tych okolicach bez względu na niebezpieczeństwo mogą liczyć na pomoc polskich gospodarzy. Polacy dostarczali im żywność, ubrania, leki, pomogli w wybudowaniu ziemianek, nieraz udzielali im schronienia.

Z początkiem lipca 1943 roku po Aleksandrze Pirdze gestapowcy zawitali do gospodarstwa Katarzyny Fąfary. Przy pracach gospodarskich pomagał jej Feliks Ciołkosz z Markuszowej. Niemcom się nie spodobał, więc go rozstrzelali. Taki sam los spotkał prawdopodobnie także Jana Ciołkosza i Ciołkoszową. Podobnie, tyle że na polu, zginął inny mieszkaniec Kozłówka – Piotr Zagórski. Stało się to na oczach jego dwóch synów: Stanisława i Józefa. Następnie w gospodarstwie Anieli Śliwy rozstrzelano Wojciecha Śliwę i Stanisława Oparowskiego, który przyszedł do Śliwy z rozporządzeniem od sołtysa.

Po egzekucjach pomordowanych Polaków pochowano przy przydrożnej kapliczce Matki Bożej. Ciało Feliksa Ciołkosza bliscy zabrali i pochowali w ogrodzie. Dopiero gdy Niemcy wycofali się z tych terenów w 1944 r., rodziny przeniosły szczątki swoich krewnych na cmentarz w Dobrzechowie.