– Gdzie są? – ściszonym tonem spytał szwagrów Jan Domaradzki.

– Na strychu – skinieniem głowy wskazał Stanisław Szczepaniak.

– Przyniosłem trochę jedzenia i koce. Na dworze coraz zimniej – Janek zaczął wyciągać pakunki.

– Świetnie, przyda się – odparł Władysław, brat Stanisława. – Jest ich troje: ojciec, matka i dziecko – dopowiedział. – Aż się serce kraje, że niewinnych ludzi…, że dzieci…, że kobiety… Ach, szkoda gadać – żachnął się opanowany bezsilnością i smutkiem Władysław.

– Jak nikt nie doniesie, to do końca tej bezsensownej zawieruchy jakoś ich tu przetrzymamy – odezwał się nieco pogodniej Antoni, trzeci z braci Szczepaniaków.

I pewnie by się tak stało, gdyby nie to, że 11 grudnia 1943 roku dopadli ich Niemcy i rozstrzelali. Całą męską czwórkę. Ojca żydowskiej rodziny również zamordowali. O jego żonie i dziecku słuch zaginął.