Wszystko działo się jak w westernie. Brakowało tylko kowbojskich kostiumów i koni. No i masakra odbyła się w rzeczywistości, a nie na planie filmowym.

Było lato 1943 roku. Niemcy otoczyli usytuowane we wsi Poizdów-Kolonia gospodarstwo Feliksy Brygoły – wdowy mieszkającej z trojgiem swoich dzieci, zięciem, roczną wnusią i mającym się narodzić maluszkiem. Tych, których zastali na miejscu – wystrzelali. Od kul zginęli trzej Żydzi uciekający z kryjówki w stodole połączonej z domem Polaków, następnie gospodarze: Feliksa (lat 50), jej syn Stanisław (lat 18) i córka Janina (lat 13). Florentyna była akurat z córeczką, Alfredą, na łące. Poszła po krowy. Gdy wróciła, przerażona widokiem rzuciła się na kolana, prosząc Niemców o zlitowanie. Przy sobie miała przecież małą córeczkę, a pod jej sercem rósł i w tej chwili mocno niepokoił się jeszcze jeden malutki człowiek. Niewzruszony Niemiec wyjął pistolet, podał go Stanisławowi Zygłówkowi – sąsiadowi Brygołów, który najprawdopodobniej był sprawcą donosu – i kazał mu strzelać. „Zygłówek strzelił do córki [do Florentyny] i do tej dziewczynki. A że [kobieta] była w ciąży, to jeszcze raz w brzuch strzelił” – opowiada Jan Badziak, naoczny świadek zbrodni. Mąż Florentyny, Ignacy Zdunek, nieświadomy wypadków, wrócił do domu dopiero po skończonej „robocie” Niemców. Gdy dotarło do niego, co się stało, w akcie rozpaczy popełnił samobójstwo nad ciałami najbliższych. W późniejszym czasie cała rodzina Brygołów została pochowana na cmentarzu parafialnym w Kocku. Ciała 3 Żydów spoczywają do dziś w miejscu morderstwa.

Niemiecką obławę przeżyły trzy Żydówki, które w czasie akcji Niemców pozostały w kryjówce. Czy dotrwały do końca wojny – tego nie wiadomo.

FOTOS

  • Jan Badziak

    Jan Badziak

  • Józef Badziak

    Józef Badziak