– Jasiek, ratuj się, do domu nie wracaj. Trza ci papiery wyrobić inne. Na roboty pojedziesz. Dzieciami ludzie się zajmą, pomogą. A zresztą… starsze już sobie poradzą, to zmyślne dzieciaki – przekonywali świeżo owdowiałego Jana Niepsuja znajomi. Kilka godzin wcześniej na tarnowski dworzec, gdzie mężczyzna pracował, dotarli jego dwaj synowie. Byli zziajani i przerażeni. – Tatko, gestapo było… Mama nie żyje… Rozstrzelali. Żydów też – mówili jeden przez drugiego. – My ledwo ze stodoły zdołali uciec – relacjonowali.

Nie było wyjścia. Jan zbiegł do pobliskiej wioski w oczekiwaniu na możliwość wyjazdu do Niemiec pod fałszywym nazwiskiem. Na roboty, rzecz jasna. Pod znakiem zapytania stała przyszłość ośmiorga półsierot: Rozalii, Juliana, Tadeusza, Stanisława, Józefy, Antoniego, Marii oraz Ignacego. Ludzie jednak pomogli. Dwójką młodszych zajęła się rodzina. Najstarsza z córek została sanitariuszką. Pozostałe rodzeństwo najmowało się do pracy u gospodarzy i tak dotrwało do końca wojny. Do Polski Jan wrócił po licznych perypetiach dopiero w 1947 roku.

– Tatko…, nigdy tego dnia nie zapomnę. Schowałam się pod łóżko. A mamę popędzili w stronę stodoły. Słyszałam, jak strzelali – ze łzami w oczach opowiadała Maria. Tego dnia, 9 kwietnia 1943 roku, po niemal roku odkąd Niepsujowie przyjęli pod swój dach żydowskie małżeństwo, do domu w Klikowej przyszło gestapo.

– Rewizja! – dał się słyszeć niemiecki wrzask. W domu była jedynie Anna z małą Marią. Jej mąż był tego dnia w pracy, starsze dzieci w szkole, najstarsi synowie byli zajęci pracą w stodole, a najmłodszy synek przebywał u babci. Niemcy przetrząsali dom centymetr po centymetrze. – Na strychu są, gołąbki! – z obrzydzeniem i pogardą zawołał nagle jeden z funkcjonariuszy. Po chwili do sieni wyprowadzono młode małżeństwo. Kobieta była w ciąży. Niemcy nie mieli litości.

Ciała rozstrzelanych Żydów i Polki owinięto w prześcieradła i zawieziono na miejscowy cmentarz. Pochowano je we wspólnym grobie w obecności jednego z Niemców i sołtysa.